Co by tu napisać…


Wspólnicy

Pomysł

Pomysł na tę scenę nie pochodzi z listy pomysłów. To kontynuacja snu, z którego brutalnie wyrwał mnie budzik.

Kiedy wróciłem z dwoma papierowymi kubkami kawy w rękach, wciąż siedziała przy biurku, na którym rozłożone były papiery. Kartkowała szybko plik dokumentów, porównując dane z notatkami. W zębach trzymała ołowek.

  • Nie wiedziałem, jaką lubisz, mam americano i latte – powiedziałem.
  • Mhm… Czarną, dziękuję – odparła, nie odrywając się od pracy.

Szkoda. Sam wolę czarną, liczyłem, że weźmie tę drugą. Stałem przez chwilę, podając jej kubek, ale nawet nie podniosła wzroku. Postawiłem więc kawę na biurku.

– Proszę.

Mruknęła coś w odpowiedzi. Upiłem łyk latte. Po poprzednim razie wiedziałem już, że nie należy przeszkadzać, kiedy pracuje. Podszedłem do okna; ruch jeszcze był niewielki, ale wkrótce zacznie się popołudniowy szczyt i Aleje będą zakorkowane. Odwróciłem się i oparłem o parapet. Pokój był nieduży, ledwo mieściło sie w nim biurko, dwie szafki na akta i stojak na płaszcze, na którym wisiała jedynie jej torebka, a pod nią moja torba na laptopa. Żadnych rodzinnych fotografii, żadnego kwiatka na parapecie. W pokoju było tylko to, co niezbędne.

Podobno są tacy, których praca fascynuje, którzy godzinami mogą patrzeć, jak ludzie pracują. Ja nie. Nie mogłem znieść bezczynności.

Sięgnęła po kubek, ledwo na moment odrywając wzrok od dokumentów. Prychnęła, kiedy wargi natrafiły na pokrywkę z dziubkiem. Zerwała ją i rzuciła na biurko z pogardą.

  • Masz coś? – nie wytrzymałem.
  • Nie wiem… Coś mi się tu nie zgadza…

Czekałem na ciąg dalszy, który nie nastąpił.

  • Tak? – powiedziałem zachęcająco.
  • Wszystkie te umowy najmu są zawierane przez pośrednika – wskazała papiery gestem. – Co samo w sobie nie jest jeszcze dziwne, zwłaszcza, kiedy ktoś ma kilka mieszkań na wynajem, tak jak ona. Ale nigdzie nie ma upoważnienia, nigdzie nie ma żadnego jej podpisu.
  • Może nie mamy kompletu dokumentów? – zasugerowałem.
  • Tak, pewnie własnie o to chodzi. Tylko że… – po raz pierwszy uniosła wzrok i spojrzała na mnie – z tych papierów nie dowiemy się, kim jest pośrednik.

Zdążyłem wcześniej przekartkować dokumenty, zauważyłem to, ale pozwoliłem jej mówić.

  • Zobacz – odgarnęła włosy za ucho i zaczęła pokazywać mi kolejne dokumenty. – Tu nazwisko wpisane jest ręcznie, ale napisano je piórem i rozmazano, zanim atrament wysechł. Tutaj jest odbite z pieczątki, ale tusz jest tak blady, że nie da się odczytać.
  • Mirosław… – pochyliłem się nad kartką, próbując rozpoznać litery.
  • Albo Jarosław. Na następnym – podsunęła mi kolejny dokument – tuszu jest z kolei tak dużo, że wszystko zlewa się w jedną plamę. Zresztą te umowy są marne, żaden prawnik by się pod tym nie podpisał.
  • Czyli – podsumowałem – nie wiemy ani kto jest właścicielem, kobiet o tym imieniu i nazwisku w samym Krakowie jest pewnie kilkadziesiąt, ani kto w jej imieniu je wynajmował. Nic się nie da z tego wyciągnąć?
  • Znalezienie właścicielki to nie problem, przecież można to sprawdzić w księgach wieczystych. Pod kątem prawnym te umowy to właściwie śmieci. Tylko dlaczego ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby zatrzeć dane pośrednika? Raz to się mogło zdarzyć przez przypadek, ale nie kilkanaście.

Upiła solidny łyk stygnącej kawy. Spojrzała na mnie, mrużąc oczy.

  • Skąd właściwie masz te wszystkie umowy?

Wykonałem ręką nieokreślony gest, unikajac odpowiedzi. Uśmiechnęła się.

  • Zgaduję, że nie chodzi ci o panią Annę, znalazłbyś ją przez zarząd wspólnoty, przez księgi wieczyste, sposobów jest mnóstwo. Więc musi ci chodzić o tego pośrednika. Mam rację?

Założyła ręce na piersi i patrzała na mnie wyczekująco. Właściwie nie miałem powodu, żeby jej nie powiedzieć prawdy.

  • Tak, w pewnym sensie – westchnąłem. – Mam podstawy, by przypuszczać, że żadna pani Anna nie istnieje. A dokładnie: nie żyje od bardzo dawna.
  • Więc to duch jest właścicielem tych mieszkań? – zakpiła.
  • Nie. Ktoś tuszuje jej śmierć, produkując stały strumień prawnych dokumentów – skrzywiła się na to określenie – które mają zaświadczyć, że taka osoba żyje i funkcjonuje.
  • Zaraz, zaraz… – pochyliła się ponownie nad umowami. – Faktycznie, te umowy są zawierane na bardzo krótko. Kto wynajmuje mieszkanie na cztery, pięć miesięcy? – Szeleściły szybko przewracane strony. – Tak, same krótkie terminy. Teraz mnie zaciekawiłeś – powiedziała, spoglądając ponownie na mnie.
  • Pewnie okaże się, że połowa z wynajmujących nie istnieje, a druga połowa nigdy nie wynajmowała żadnego mieszkania – rzuciłem.
  • To jaki jest nasz następny krok? Spróbujemy się z nimi skontaktować?
  • Nasz? My? – zapytałem ze zdziwnienem. – Od kiedy pracujemy razem?

Uśmiechnęła się szeroko, sięgnęła do szuflady i wyciągnęła z niej paczkę gumy do żucia.

– Chcesz? – zapytała, ignorując moje pytanie. – Nie cierpię posmaku kawy w ustach.

Wstała i zgarnęła dokumenty na stos, wyrównała krawędzie stukając nim o blat biurka.

– Zamknij już buzię, bo ci mucha wleci. Bierzmy się do roboty.

I tak właśnie zostaliśmy wspólnikami.